Obserwatorzy

wtorek, 31 grudnia 2013

Noworoczna lista życzeń

Nowy Rok coraz bliżej. Godziny dzielą Nas od jego przywitania. Pewnie wielu osób wiąże określone nadzieje z jego nadejściem. Jedni po raz kolejny postanowią rzucić palenie i pozbyć się paru kilogramów, inni znaleźć pracę lub szczęście w miłości. Postanowień noworocznych jest wiele, każdy z Nas ma swoje. Jednak dobrze wiemy, że z reguły nie udaje Nam się z nich wywiązać, przez co pod koniec roku plujemy sobie w brodę, bo nie potrafiliśmy przeskoczyć poprzeczki, którą przecież sami sobie zawiesiliśmy.

Jest to wynikiem braku samozaparcia, wrodzonego lenistwa, czy też niewystarczającej ilości wolnego czasu, którego to z każdym rokiem chcielibyśmy mieć jeszcze więcej. Niestety im jesteśmy starsi tym życie sukcesywnie skraca Nam czas błogiej bezczynności. Musimy mieć tego świadomość i potrafić się do tego przyzwyczaić. Dlatego jednym z moich noworocznych postanowień jest być ambitniejszym. Nie marnować dnia na bezsensowne i bezcelowe czynności, tylko poświęcać go na rzeczy bardziej kreatywne i owocne.
Kolejnym punktem na mojej liście życzeń jest jeszcze większa dbałość o drugą połówkę, z którą już tyle przeżyłem. Doceniajcie i trzymajcie przy sobie ludzi z którymi doświadczyliście wzlotów jak i upadków. Chciałbym również zrobić coś dla mojej syzyfowej kuli, czyli dziennikarstwa. Może w końcu będę potrafił potraktować moje studia w 100% poważnie, by pokazać na co mnie stać.
A tak ogólnie to chce się w końcu ogarnąć w każdym możliwym aspekcie. 

To byłoby na tyle, jeśli chodzi o moją noworoczną listę życzeń. Czas pokaże czy uda mi się zrealizować swoje założenia. Zobaczymy co przyniesie Nam kolejny rok.

niedziela, 22 grudnia 2013

Materialne Święta

Święta. Okres świątecznych zakupów, porządków, upominków i spotkań z bliskimi. Za 2 dni wigilia, czyli dzień w którym do godzin popołudniowych nie jemy nic, by potem wchłonąć nieograniczone ilości pokarmu i dostać ten upragniony prezent. Wszystko spoko, tylko czy przypadkiem nie odbywa się to kosztem świątecznej atmosfery i zdrowego rozsądku?

Czy w naszym konsumpcyjnym społeczeństwie jest jeszcze miejsce na przeżywanie świąt w sposób bardziej mentalny niż materialny? Niestety chyba już za daleko zabrnęliśmy w wyścigu ku nowoczesnemu stylowi bycia. Teraz już tylko prześcigamy się w posiadaniu coraz co lepszych rzeczy i dóbr. Szczególnie widać to właśnie w święta, kiedy to wszystko musi być "na bogato". Sąsiad kupił 5 karpi-ja kupię 10. Sąsiad zapłacił za choinkę 250zł-ja zapłacę 400zł, a co! Niech skubaniec widzi, że mnie stać! Oczywiście w tym systemie idealnie odnajdują się dzieci, które nakłaniają rodziców do kupowania im coraz to droższych i lepszych prezentów, począwszy od gier komputerowych, przez telefony, kończąc na xboxie czy PS4. No, ale kto bogatemu zabroni. Bez wątpienia syndrom konsumpcjonizmu, który opętał nas już jakiś czas temu, w święta działa na nas ze zdwojoną siłą. Genialnie korzystają z tego banki oferujące "atrakcyjne" kredyty, które możemy zacząć spłacać dopiero od nowego roku oraz markowe sklepy, które kuszą swych klientów jedynymi w swoim rodzaju promocjami, które tak naprawdę swą zwykłymi ofertami towaru, tyle że z doklejoną metką -50%. (Pracowałem w handlu, więc coś o tym wiem).

Aż dziw bierze, że co roku dajemy się im tak manipulować i oszukiwać ale taka już chyba nasza konsumencka natura. Tak więc w święta kupujemy na potęgę chcąc pokazać innym jak to jesteśmy "świątecznie przysposobieni". Pytanie po co? Czy naprawdę w święta wszystko musi być "na bogato", a pokoje muszą jeszcze czystsze niż są po normalnych porządkach? Przecież goście nie przychodzą do naszych domów w białych rękawiczkach i z lupą w dłoni niczym perfekcyjna pani domu. Chyba nigdy nie zrozumiem tego obłędu w który popadają ludzie w okresie świąt. Jako małe dziecko nie dostrzegałem ile te świąteczne przygotowania pochłaniają czasu, a przede wszystkim nerwów.
Za bajtla liczył się dla mnie tylko prezent pod choinką i słodycze na stole. Gdy dojrzałem dostrzegłem ogrom obłudy towarzyszący temu wszystkiemu. Pewnie macie podobnie, więc zamiast rozpisywać się dalej na ten temat, życzę wam po prostu Wesołych Świąt, przeżytych bardziej mentalnie niż materialnie.

wtorek, 26 listopada 2013

Dziennikarz, a Bloger

Można by pomyśleć, że w dobie internetu w której to media określane są jako czwarta władza, a dziennikarstwo obywatelskie odgrywa coraz większą rolę, dziennikarzem może zostać praktycznie każdy, kto piszę i publikuje teksty. Czy aby na pewno? Może zastanówmy się najpierw czym w ogóle jest dziennikarstwo.

Wg prof. Izabeli Dobosz dziennikarstwo to dziedzina działalność intelektualnej w prasie radiu, telewizji i innych środkach komunikowania masowego, której celem jest przygotowywanie i upowszechnianie aktualnych materiałów informacyjnych i publicystycznych.
Kluczowymi słowami użytymi w tej definicji są „inne środki komunikowania masowego”. Dlaczego? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Internet jest najlepszym sposobem komunikowania masowego, gdyż do informacji w nim zamieszczanych mają dostęp miliony ludzi jednocześnie i to na dodatek praktycznie bezpłatnie.
Zaleta ta sprawia, że coraz więcej osób, zakłada i prowadzi swoje własne blogi na których to (podobnie jak dziennikarze) publikuje materiały publicystyczne i informacyjne, prezentuje swoje opinię i/lub stara się wpłynąć na światopogląd odbiorców.
Zarówno bloger jak i dziennikarz informują o tym co dzieje się na świecie, nie będąc jednocześnie odpowiedzialni za jego naprawę. Obojgu zależy na wywołaniu dyskusji na dany temat oraz uzyskaniu społecznego odzewu. Nie piszą jedynie w swoim imieniu, a w imieniu części lub większości społeczeństwa. Natomiast to jak bardzo rzetelnie i obiektywnie to robią, świadczy o tym jak dobrymi są twórcami.

A propos obiektywizmu dziennikarskiego. Uważam, że jest on typem idealnym do którego to dziennikarz powinien dążyć pomimo tego, że nigdy w pełni go nie osiągnie. Jest tak ponieważ każdy tekst jest od początku naznaczony nutką subiektywizmu, o czym świadczy chociażby sposób doboru informacji z których się on składa oraz ich wartościowanie. Zarówno osoba prowadząca bloga jak i dziennikarz pracujący w redakcji, nie są w stanie tego uniknąć.

Powracając do głównego wątku chciałbym postawić pytanie. Czy bloger jest dziennikarzem?
Z prawnego punktu widzenia-nie. Gdyż zgodnie z art. 7 ust. 2 pkt. 5 prawa prasowego dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych...(teraz najważniejsza część)...pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji.
Zatem jeśli bloger nie jest zatrudniony w żadnej redakcji, prawnie nie jest dziennikarzem. Czy stawia go to niżej w hierarchii od jego redakcyjnego odpowiednika? Myślę, że jeśli pełni on swoją rolę równie rzetelnie, świadomie i odpowiedzialnie, a służba społeczeństwu jest dla niego najważniejsza, to nie znajduje się on na gorszej pozycji.

W końcu w tym całym dziennikarstwie, nie powinno chodzić o pieniądze i sławę, a o rzetelne przekazywanie informacji dla jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej.
Zatem mniej istotne powinno być to, czy ktoś zajmuje się taką dzielnością sam od siebie, czy też z upoważnienia redakcji.

wtorek, 19 listopada 2013

Niższe szkolnictwo wyższe

Jak już ostatnio wspomniałem, obecnie studiuję na Uniwersytecie Śląskim. Zamieniłem prywatną uczelnią na państwową. Zmiana ta skłoniła mnie do próby porównania tych uczelni między sobą. Najbardziej chciałbym się skupić na dwóch elementach. Mianowicie na systemie organizacyjnym uczelni oraz jej podejściu do studenta.

Na początek chcę jednak pod jednym względem zrównać ze sobą moją byłą i obecną uczelnie. Mam na myśli stereotypowy sposób postrzegania "prywaciaków" jako miejsc, gdzie "kupuję się wykształcenie". Tak to niestety nie działa. Owszem, można zapłacić za kolejny termin egzaminu, ale jeśli jest się kompletnym debilem, mającym wyjebane na wszystko, to nawet hajs nie pomoże. Poza tym za uczęszczanie na studia w trybie zaocznym płaci się zarówno na prywatnej jak i państwowej uczelni, więc nie ma raczej nad czym polemizować.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że czesne, jakie przelewamy na konto uczelni, czyni z nas nie tylko studentów, ale również konsumentów (klientów) tejże uczelni. W myśl zasady "płacę, wymagam" mam prawo domagać od zatrudnionych tam osób uzyskania informacji, które mnie interesują (oczywiście w granicach kompetencji osoby, do której kieruję swą prośbę). W tym miejscu pojawia się problem, bo o ile Panie z dziekanatu z WST jeszcze w jakimś stopniu rozumiały tę zasadę i były skłonne do pomocy, o tyle Panie zatrudnione na państwowych posadach w Uniwersytecie Śląskim już nie. Gdy chciałem uzyskać od nich jakiekolwiek informacje, zostawałem odsyłany do studentów wyższego roku, od których miałem to zasięgnąć "wiedzy". Jestem więc ciekaw, za co im tam płacą, bo chyba nie za parzenie kawy i granie w pasjansa...

Powyższym akapitem naruszyłem po części kwestie systemu organizacyjnego i podejścia do studentów. Myślę, że pierwszą z nich najlepiej zobrazuje przykład, a będzie nim wyrabianie legitymacji studenckiej. Gdy ubiegałem się o taką studiując prywatnie to sprawa wyglądała następująco. Mailowo wysyłałem zdjęcie i czekałem na potwierdzenie, cała procedura. Fakt, że potem wynikły pewne problemy z wysłaną przeze mnie fotografią, ale zostałem o tym poinformowany i czekałem jedynie kilka dni dłużej na odbiór.
A jak ten sam proces wyglądał na renomowanej państwowej uczelni? Pierw przelew w wysokości 21zł (za legitymacje + indeks), potem wgranie zdjęcia do systemu USOS i oczekiwanie na akceptacje fotografii. Zdjęcie odrzucono mi 3 razy. Za każdym zaraz z powodów, nie wskazanych w wymaganiach dotyczących wgrywania zdjęć. Dopiero za czwartym razem wszystko się zgadzało. Obecnie mijają już 3 tygodnie od dnia w którym dokonałem wpłaty za legitymacje, którą otrzymam dopiero za półtora, do dwóch tygodni...
Tyle w kwestii organizacyjnej, bo nie chce się już dalej denerwować.

Przejdźmy zatem do kwestii drugiej, czyli stosunku uczelni do studentów. Niestety w tym przypadku obie uczelnie nie wypadają najlepiej. Jedna o zamknięciu kierunku poinformowała swoich studentów tydzień po rozpoczęciu roku akademickiego, natomiast druga dba tylko o swoich "pierworodnych", mając w głębokim poważaniu tych, którzy się na nią przenieśli.

Pragnę jeszcze nadmienić, że sensem tego wpisu nie jest narzekanie biednego studenta, a ukazanie oraz naświetlenie realiów panujących na polskich uczelniach, niezależnie od tego czy są one prywatne czy państwowe. Wiem, że wymienione przeze mnie przykłady można uznać, za "uroki studenckiej egzystencji" i swoistą szkołę życia, ale czy naprawdę nie byłoby możliwości by zorganizować to wszystko prościej i bardziej humanitarnie? Na uczelni nie chcę czuć się jak w przymusowym areszcie, za który na dodatek mam płacić.

środa, 6 listopada 2013

Deficytowe dziennikarstwo

Trochę czasu minęło od mojej ostatniej publikacji. Winne są temu pewne zawirowania w moim życiu, które wystąpiły w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy. Są nimi zamknięcie kierunku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej w Wyższej Szkole Technicznej, którego na nieszczęście byłem studentem oraz kłopoty organizacyjne magazynu studenckiego, w którym publikuje/publikowałem.

Te 2 wydarzenia wywołały u mnie kryzys światopoglądowy. Skłoniły mnie również do poważnych rozważań nad tym czy te całe dziennikarstwo jest warte zachodu. Nagle przestałem być studentem kierunku, który był dla mnie priorytetem. Kierunku, który sprawiał, że chciało mi się pisać.
Bezczynność jaka mnie ogarnęła, nakłaniała mnie do tego bym rzucił to wszystko w odstawkę i zajął się czymś innym. Tylko czym?

Pierwsze co przyszło mi do głowy to znalezienie "normalnej" pracy i niekontynuowanie studiów. Było to jednak postanowienie podejmowane w gniewie i wewnętrznym zagubieniu, bez rozważenia wszystkich za i przeciw. Jakby nie patrzeć za ten rok studiów zapłaciłem 4 tysiące złotych. Taka suma miałaby trafić w próżnie? Odrzucając już nawet kwestie finansowe, to przecież rok na tej uczelni kosztował mnie trochę  wysiłku oraz starań pogodzenia studiów z pracą i czasem dla dziewczyny.

Dlatego postanowiłem się nie poddawać. Przeniosłem się na Uniwersytet Śląski, a słowa dziekana mojego wydziału, o tym, że dziennikarstwo od zawsze było deficytowe i nieopłacalne puściłem w niepamięć. Nie dam sobie również wmówić, że na tą całą sytuacje decydujący wpływ ma panujący obecnie niż demograficzny. Zdaje sobie jednak sprawę, że wielce oczekiwane "bum" na humanistów może jeszcze długo nie nastąpić. Mimo wszystko chcę brnąć dalej w to, czym zainteresowałem się już w szkole średniej. Tak, wiem, że jestem naiwny, ale nawet jeśli nie zostanę dziennikarzem, to nadal będę robił to, na czym mi zależy.

czwartek, 3 października 2013

Zwyrodniała Trójca

Dzisiaj poruszę temat szczególnie niewygodny dla konserwatywnych katolików, jak i całego Kościoła chrześcijańskiego, temat o którym się nie mówi wprost choć jak najbardziej powinno się to robić. Pora by wszyscy wypaczeni seksualnie księża nie czuli się bezkarnie, wykorzystując wiarę i zaufanie bezbronnych dzieci dla swoich chorych ambicji. Długo zastanawiałem się dlaczego akurat pedofilia jest plagą Kościoła. Nie mogłem zrozumieć dlaczego księża do zaspokojenia swojego popędu seksualnego wykorzystują nieletnich. Przecież równie dobrze mogliby skorzystać z usług prostytutek, zatem dlaczego wolą dzieci?

Myślę, że sedno problemu tkwi w tym, że księża od zawsze spędzali z dziećmi mnóstwo czasu i nie byli w żaden sposób kontrolowani. Podczas licznych spotkań mogli oni wpływać na swych podopiecznych od najmłodszych ich lat. Jak wiemy psychika dziecka jest bardzo słaba, dlatego łatwo nim manipulować i kształtować jego zachowanie oraz światopogląd. Tym sposobem tworzyli oni między sobą a dzieckiem więź zaufania i pozornej przyjaźni, którą potem wykorzystywali do czynienia zwyrodniałych rzeczy. Po wszystkim zapewne tłumaczą oni dzieciom, że nic takiego się nie stało i że to normalne zachowanie w ich relacji. Nie obchodzi ich, że tym samym wypaczają oni psychikę dziecka na całe życie, wpędzają w depresje i wywołują u niego myśli samobójcze. Jako słudzy Boży czują się absolutnie bezkarni, ale miejmy nadzieję, że po tym co zostało ujawnione na Dominikanie, ich obrzydliwa sielanka dobiegnie końca.

Zgodnie z tym co napisał tygodnik Angora, prokuratura Republiki Dominikany prowadzi obecnie śledztwo w sprawie dwóch polskich księży podejrzanych o pedofilię. Pierwszym z nich to przedstawiciel Watykanu, nuncjusz papieski, arcybiskup Józef Wesołowski. Drugi to,ścigany przez Interpol, proboszcz Wojciech Gil. Pewnie obaj kontynuowaliby swoją zboczoną praktykę, gdyby ich ofiary nie przerwały milczenia.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze sprawa oskarżonego o molestowanie ministrantów proboszcza warszawskiej parafii-Grzegorza K. który mimo prawomocnego wyroku sądu nie został odwołany ze stanowiska.
Według zeznań pokrzywdzonych przez "Zwyrodniałą Trójce" dzieci, kapłani zmuszali ich do pozowania do fotografii w damskiej bieliźnie, oglądania filmów pornograficznych, spożywaniu alkoholu, pocałunków oraz masturbacji. Warto również nadmienić, że na dysku twardym komputera należącego do Wojciecha Gila znaleziono ok. 87 tysięcy plików z dziecięca pornografią.Czy tak ma wyglądać głoszenie słowa bożego przez jego sługę? Według mnie ten rodzaj dewiacji powinien podlegać najsurowszej prawnej każe, czyli śmierci. Niestety duchowni nie podlegają prawu świeckiemu, co jeszcze bardziej ułatwia im stosowanie tego typu praktyk. Jedynie wydalenie danego kapłana przez papieża ze stanu kapłańskiego może zmienić tę sytuacje.

Jak zatem walczyć z pedofilią wśród księży? Najprostszym sposobem wydaje się bardziej szczegółowe kontrolowanie poczynań kapłanów oraz częstsze rozmowy z dziećmi, które są pod ich opieką. To ich zdrowie fizyczne i psychiczne jest w tym wszystkim najważniejsze. Moim zdaniem istotną kwestią jest również zwalczanie zagorzałego i nieuzasadnionego konserwatyzmu religijnego, który jest swoistą tarczą dla wypaczonych kapłanów.Walkę z pedofilią podjął już sam papież Franciszek, który wykluczył ze stanu kapłańskiego peruwiańskiego biskupa Gabinę Miradnę Melgarejo. Oby tak dalej. Jaki los czeka natomiast księży polskiego pochodzenia? Mam nadzieje, że spotka ich takie same piekło, jakie zgotowali swoim ofiarom.

poniedziałek, 30 września 2013

Religijnej propagandy ciąg dalszy

Całkiem niedawno pisałem o moim spotkaniu z świadkami Jehowymi na ulicy, na której ulokowali oni stoisko z publikacjami o tematyce religijnej. Szczerze mówiąc forma ta wydała mi się mniej nachalna i o wiele bardziej kreatywna niż znane już większości z Nas nachodzenie ludzi po domach i pukanie do drzwi w celu głoszenia prawdziwego słowa bożego. Pomyślałem, że Jehowi poszli z duchem czasu starając się stać bardziej przystępnymi i mniej odstraszającymi dla ludzi.

Niestety mój sposób myślenia okazał się mylnym, o czym przekonałem się kilka dni temu, kiedy to dwie jakże sympatyczne Pani zapukały do mych drzwi, zadając mi standardowe pytanie: "Czy chciałby pan porozmawiać z nami o Bogu?". Jako, że byłem akurat sam w domu i nie miałem zbytnio nic do roboty, a uwielbiam obalać błędne przekonania ludzi, udowadniając im tym samym, że się mylą, z udawanym szerokim uśmiechem zgodziłem się na pogawędkę.
Moja zgoda wywołała u przybyłych Pań radość zmieszaną ze zdziwieniem, co było widać po ich twarzach. Pewnie byłem jedną z nielicznych osób, które w ogóle otworzyły im drzwi, a na dodatek pomimo mojego młodego wieku zgodziłem się z nimi porozmawiać. Myślę, że było to dla nich szczęście porównywalne do wygranej w totka. Pewnie pomyślały sobie: "Tak! Udało się! W końcu jakiś niewierny wysłucha naszej propagandowej paplaniny, przez co pogłębi się nasza wiara! Brawo dla nas!"

Wtedy jeszcze nie wiedziały z kim mają do czynienia, zapewne nawet przez myśl im nie przeszło, że będę starał się podważać każdy ich argument, a nie być jedynie biernym słuchaczem. Już na początku udało mi się zdobyć przewagę ponieważ jedna z Pań sięgnęła po publikacje, z którą wcześniej się już zapoznałem. Była to ta sama książka, którą wziąłem z ulicznego stoiska. Jako, że chciałem grać fair od razu uświadomiłem ją, że zaznajomiłem się już z tą lekturą, a swoje opinie na jej temat zamieściłem na blogu i jeśli Szanowna Pani zechce to mogę podać jej adres internetowy do artykułu. Wtedy moja rozmówczyni zdębiała, a w jej czynności wkradł się chaos. Zaczęła czegoś szukać w torbie, a swojej koleżance poleciła znaleźć jakiś wers w skarbczyku na poparcie tego o czym mówiła.  Jej zaskoczenie i zdziwienie było jeszcze większe, gdy powiedziałem jej, że jako osoba niewierząca nie uznaje przypisów z biblii za rzetelne i wiarygodne, gdyż zostały one napisane ponad 3 tysiące lat temu przez osoby niewykształcone, które nie posiadały żadnego naukowego autorytetu lub mogły w ogóle nie istnieć. Starałem się uświadomić mojej rozmówczyni, że traktuję biblię jako zwykłą książkę, ale tym samym mam do niej szacunek jako do publikacji samej w sobie. Wówczas rozmówczyni zadała mi pytanie, którym chciała wybawić się z opresji, spytała czy czytałem Biblie. Gdy odpowiedziałem, że tak, czytałem Stary Testament i na potwierdzenie podałem jej parę przykładów z niego wydało mi się, że poczuła się bezsilna. Mogła świadczyć o tym chociażby nagła zmiana tematu na bardziej neutralny, czyli na pytanie czym się zajmuje, gdzie się uczę itd. Po kulturalnej wymianie tych informacji Panie postanowiły się pożegnać, a ja poczułem się zwycięzcą.

Byłem przekonany, że po tej nieudolnej próbie przekonania mnie do swoich poglądów i wiary Szanowne Panie już nie wrócą. Byłem pewny, że swoim antyreligijnym zachowaniem zniweczyłem ich misterny plan i że już nigdy więcej nie zadzwonią do mych drzwi.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka dni później do mojego pokoju wchodzi mama i mówi, że ktoś do mnie przyszedł. Jako, że nie spodziewałem się tego dnia o tej godzinie gości, nie miałem pojęcia kto to może być. Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać, gdy przed drzwiami prowadzącymi do mojego korytarza zobaczyłem dwie znajome mi już Panie, które nie dość, że zapamiętały bądź zapisały sobie mój adres zamieszkania to na dodatek znały moje imię. Mimo niemałego zaskoczenia postanowiłem podjąć wyzwanie po praz drugi. Zaraz po otwarciu drzwi zostałem uraczony szerokimi uśmiechami przybyłych dam oraz dwoma egzemplarzami nowych publikacji o następujących tytułach "Czy życie zostało stworzone?" i "Księga dla wszystkich ludzi". W pierwszej z nich po ogólnikowych informacjach na temat świata, które były na poziomie szkoły podstawowej, znalazł się rozdział dotyczący Teorii Ewolucji Darwina, a dokładniej rzecz ujmując będący jej zaprzeczeniem. Stwierdzono w nim, że owa teoria opiera się na błędnych założeniach,
o których nie chce się tutaj rozpisywać.
W skrócie chodziło o to, że zdaniem Jehowych z mutacji i rozwoju danego gatunku nie może powstać całkiem nowy gatunek, a zapisy kopalne wskazują na to, że podstawowe rodzaje roślin i zwierząt pojawiły się nagle i nie przeobraziły się w inne czyt. "ktoś" musiał je stworzyć. Szkoda tylko, że badania dotyczące mutacji i doboru naturalnego gatunków, na które powołują się autorzy tej książki trwały mniej więcej 100 lat, a makroewolucja trwa przecież od milionów tysięcy tychże lat.
Autorzy tej książki uważają również, że jeśli jesteś zwolennikiem ewolucjonizmu, a nie wierzysz w Boga to Twoja przyszłość zależy wyłącznie od polityków, naukowców i przywódców religijnych. Ja uważam, że moja przyszłość zależy tylko i wyłącznie ode mnie, a nie od jakiś naukowców, których badania nie dotyczą mnie w większym stopniu, a już tym bardziej na pewno nie zależy ona od zaślepionych fanatycznymi poglądami przywódców religijnych, z których wiarą osobiście nie mam nic wspólnego gdyż jestem racjonalistą.

Jeśli chodzi o drugą publikację to przedstawiała ona Biblię jako księgę, którą trzeba przeczytać oraz księgę przedstawianą w złym świetle. Jehowi twierdzą, że biblia z niezwykłą siłą oddziałuje na życie ludzi ze wszystkich warstw społecznych oraz pobudza ich do wyjątkowej lojalności i teraz uwaga! Warto zaryzykować dla niej życie! Dokładnie, nie przewidzieliście się. Tak jest napisane w tej książce. Powiało fanatyzmem? No może trochę, ale to przecież "Święta" księga pisana pod natchnieniem samego Boga...
 A propos tego natchnienia. To, że biblia jest napisana przez ludzi natchnionych przez Boga możemy przeczytać tylko i wyłącznie w samej biblii. Przypadek? Nie sądzę...
Co z kolei tyczy się przedstawiania pisma świętego w złym świetle to Jehowi piszą, że ścisłe terminy naukowe, nie są sprzeczne z POTOCZNYM słownictwem Biblii, zatem nie należy rozumieć ich dosłownie. Zaraz, zaraz. Skoro POTWIERDZONYCH terminów naukowych nie mam rozumieć wprost, bo są napisane językiem potocznym, to czemu treści dotyczące Boga miałbym tak odbierać? Może Bóg też jest jakąś literacką metaforą, która nie istnieje w rzeczywistości? Czy ktoś o tym pomyślał? Przepraszam, zapomniałem, że to przecież Bóg natchnął ludzi by napisali Biblię, czego potwierdzenie znajdziemy tylko i wyłącznie w niej samej...logiczne.

Dalej możemy przeczytać o tym, że świat niekoniecznie został stworzony przez Boga w 7 dni, bo hebrajski wyraz tłumaczony na "dzień" może oznaczać po prostu "długi okres". Ja pierdole...tyle lat edukacji religii poszło w pizdu. Im dłużej człowiek czyta te propagandowe publikacje, tym bardziej ma wrażenie, że ktoś chce zrobić mu wodę z mózgu, a każdym kolejnym wyrazem wyruchać w tyłek. Ja zapoznałem się z nimi po uprzednich dwóch spotkaniach z jakże sympatycznymi i zdeterminowani Paniami, które może jeszcze zapukają do mych drzwi, chociaż wolałbym by już tego nie robiły. Amen.


piątek, 27 września 2013

Pieniądze synonimem szczęścia?

Zapewne każdy z Nas chociaż raz w swoim życiu zastanowił się czy pieniądze dają szczęście. Moim zdaniem odpowiedź jest  prosta i choć popularne polskie przysłowie mówi co innego, to nie powinniśmy się oszukiwać-pieniądze dają szczęście. Szczególnie w obecnych czasach, w których płacimy praktycznie za wszystko.

Jednakże twierdząc, że pieniądze mogą być wyznacznikiem szczęścia, nie uważam zarazem, że są one w życiu najważniejsze (przynajmniej dla mnie). Zapewne wielu z Nas marzy o własnym mieszkaniu lub domu, w którym to założy własną rodzinę i będzie wiódł spokojne, szczęśliwe życie. Jedyny problem tkwi w tym, że takie życie ma swoją cenę. Bez pieniędzy nie wybudujemy domu, nie dostaniemy na własność mieszkania, nie kupimy pierścionka zaręczynowego, nie wyżywimy ani nie wychowamy dzieci. Rozumiecie do czego zmierzam? Brak pieniędzy powoduje, że wiele dróg do Naszego szczęścia jest o wiele bardziej wyboistych, a Nasze spokojne życie zamienia się w ciągłe poszukiwanie coraz to lepszej pracy. Natomiast im więcej zer widnieje na Naszym koncie po pierwszej cyfrze, tym szybciej możemy spełnić nie tylko swoje marzenia, ale również innych.

Ktoś zapyta: "A co w takim razie z zajawką i pasją? Czy to nie ma znaczenia?" Oczywiście, że ma. Jak już wcześniej pisałem samorealizacja i wszelkiego rodzaju zajawka, odgrywa w życiu każdego człowieka ogromną rolę. Gdyby nie ona, nie byłoby chociażby tego bloga. Jednak na pewnym etapie w życiu należy zadać sobie pytanie czy samą zajawką i pasją zapłaci się rachunki za gaz i prąd? Nie chodzi tu o to, by robić coś dla hajsu, ale z hajsem. Jeśli komuś udało się w życiu połączyć pasję z zawodem, który wykonuje i w dodatku zgarnia za to godziwą pensję, to gratuluje mu i zazdroszczę jednocześnie.

Czy można być zatem biednym, a szczęśliwym? Znajdą się pewnie tacy, którzy powiedzą, że to dla nich żaden problem. Tylko czy te same osoby powiedzą również z ręką na sercu, że nie miewają kłopotliwych myśli, nieprzespanych nocy oraz, że gdy odbierają swoją wypłatę to zimny pot nie cieknie im po plecach?
Pieniądze może i nie są najważniejsze i konieczne do szczęścia, ale na pewno ułatwiają Nam osiągnięcie go i pozwalają żyć swobodniej, a przede wszystkim spokojniej.

poniedziałek, 9 września 2013

Alkoholowa moda

Poniedziałek. Pierwszy dzień po weekendzie, a zarazem początek nowego tygodnia. Tygodnia spędzonego w pracy, w szkole, w domu czy gdziekolwiek indziej. Przychodzi piątek, weekendu początek. Status na fejsie uaktualniony, ludzie zebrani, pora iść się porządnie najebać, jak co piątek wrócić chwiejnym krokiem do domu, puścić pawia i położyć się spać. Powtórka z rozrywki w sobotę. Czy to naprawdę musi tak wyglądać?

Nie, ale tak jest wygodniej i przede wszystkim modnie. Zdaniem większości młodych ludzi jeśli nie pijesz w weekend to znaczy, że albo jedziesz na imprezę samochodem, którym odwozisz potem do domu najebanych kumpli albo po prostu jesteś społecznym outsiderem, spędzającym cały swój wolny czas przed kompem.
Takie są niestety realia. Teraz Twój stopień zajebistości w towarzystwie wyznacza ilość wypitych piw i  liczba "przelizanych" dziewczyn. Jako facet, z klubowego kibla powinieneś wychodzić niczym rybak po udanym połowie z resztkami śledzia na palcach lub przynajmniej z otwartym rozporkiem. Jako dziewczyna powinnaś być kanibalką połykającą miliony niedoszłych istnień, no chyba, że masz wodoodporny makijaż i zapas chusteczek dla niemowląt w torebce.

Konieczne jest również regularne wstawianie statusów na facebooku po każdej jakże udanej imprezie. Statusy w stylu "ale się wczoraj naebałem" czy "ale był wczoraj łogień" powinny wystarczyć. Obowiązkiem jest również zamieszczenie statusu przed każdym wyjściem na imprezę, by wszyscy Twoi znajomi wiedzieli, że idziesz na wixę do takiego, a nie innego klubu, a Twoje życie towarzyskie ma się dobrze. Dziewczyny mogą urozmaicić statusik foteczką w nowym imprezowym outfitcie.

Wracając do alkoholu. Czy naprawdę na każdej imprezie trzeba się najebać? Czy naprawdę większość osób ma tak nieatrakcyjną osobowość, że musi się upić by być fajnym? Sam nie jestem abstynentem i lubię czasem sobie chlapnąć, ale bez przesady. Wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi i wszystkiego można spróbować, jednakże na miarę swoich możliwości. Jeśli w wieku dwudziestu paru lat wypiłeś już cysternę wódki, to zastanów się czy starczy Ci zdrowia na kolejną. Tyle ode mnie.


poniedziałek, 2 września 2013

Religijna propaganda

Kilka dni temu, idąc ulicą, zauważyłem stoisko z książkami obsługiwane przez dwójkę ludzi w średnim wieku. Pewnie przeszedłbym obok nich obojętnie, jak obok większości podobnych stoisk, w których to próbuje wcisnąć się ludziom wszelkiego rodzaju kit. Jednak nie tym razem, wszystko za sprawą tytułu jednej z publikacji wystawionej na owym stoisko, który brzmiał "Czym tak naprawdę jest Biblia?" Pytanie to pobudziło moje wewnętrzne wrodzone intelektualno-sarkastyczne chamstwo oraz ciekawość. 

Postanowiłem, że nie mogę przepuścić takiej okazji i choćbym miał stracić przy tym stoisku mnóstwo mojego jakże cennego czasu to muszę dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Podszedłem zatem do, elegancko ubranej, Pani w średnim wieku i grzecznie zapytałem jakie informacje zawierają publikacje umieszczone na wystawie. Pani, chyba lekko zdziwiona faktem, że pyta ją o to osoba w tak młodym wieku jak ja, zaczęła opowiadać mi o tym jak to dużo wiele osób, które czytają Biblie, nie rozumie jej prawdziwego przesłania i nie potrafi sobie odpowiedzieć na najprostsze pytania, które są w niej zawarte. Śmiałem się z Nią nie zgodzić, stwierdzając że u większości z Nas Biblia stoi na półce w salonie, pełniąc jedynie funkcje dekoracyjną. Częściej ścieramy z niej nagromadzony kurz niż ją czytamy. Moja odpowiedź zbiła Szanowną Panią z tropu, nie wiedziała co ma powiedzieć, wtedy do akcji wkroczył jej kolega w zbliżonym do Jej wieku i zaczął prawić mi biblijne morały, które rzekomo poparte są przypisami z Świętej Księgi Chrześcijan. Naprawdę starałem się go słuchać, ale zgubiłem się mniej więcej w połowie monologu, gdzieś między "Wybitnym Nauczycielem Jezusem Chrystusem" a "Ubolewającym nad ogromem ludzkich cierpień Bogiem".

Gdy Szanowny Pan już skończył, wybrałem 3 spośród kilkunastu wystawionych publikacji i zabrałem je ze sobą w celu zapoznania się z nimi. Powiem Wam, że to co przeczytałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Spodziewałem się w miarę obiektywnie przedstawionego tekstu z lekką nutą religijnej propagandy. Niestety autorzy tej jakże intrygującej książki postawili na bezpośrednie i niezbyt wyszukane pranie mózgu. Stawiali się oni praktycznie na równi z Bogiem, twierdząc że wiedzą czego Bóg tak naprawdę od Nas chce i dlaczego tak wobec Nas postępuje. Oczywiście nie obyło się bez stwierdzeń, że Bóg nie jest odpowiedzialny za problemy z jakimi się zmagamy i co więcej to On daje Nam jedyną nadzieję na ich rozwiązanie, możemy zatem darzyć go bezgranicznym zaufaniem... 
Wszystko to było oczywiście poparte przypisami z Biblii, którą te skubańce znają chyba na pamięć. Najbardziej przypadło mi do gustu zdanie w którym to Bóg przedstawiony był jako mądry i potężny Stwórca, który nie musi Nam niczego wyjaśniać...
Nigdy w swoim życiu nie przeczytałem większego absurdu, ale byłem twardy i brnąłem dalej w kolejne rozdziały. Gdy z któregoś z nich dowiedziałem się, że jedyne prawdziwe imię Boga to JEHOWA, wszystko stało się dla mnie jasne jak słońce. Te religijne popaprańce przeniosły się sprzed Naszych drzwi na ulice miast! Teraz tam w pełni legalnie będą siać swoją propagandę, w której to przedstawiają Nam jedyny słuszny sposób interpretowania Biblii oraz zaprzeczają m. in. teorii ewolucji Karola Darwina.

Niestety mój mózg nie wytrzymał nadmiaru tych bredni, przez co musiałem przerwać dalsze studiowanie tych publikacji. Z resztą tytuły kolejnych rozdziałów nie zapowiadały niczego dobrego.
Nie chcę tutaj nawoływać do zaprzestania rozpowszechniania publikacji tego typu. Chciałbym jedynie, żeby informacje w nich zawarte przedstawione były w sposób obiektywny.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Edward Snowden-sygnalista bohater?

Ostatnio w mediach zrobiło się głośnym o niejakim Edwardzie Snowdenie, byłym pracowniku CIA i Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, który dostarczył prasie informacje o programie inwigilacji prowadzonym przez wspomnianą agencję, polegającym na monitorowaniu na szeroką skalę skrzynek mailowych, połączeń telefonicznych obywateli oraz serwisów społecznościowych. Obecnie Pan Snowden jest poszukiwany przez amerykański rząd pod zarzutem ujawnienia tajemnic państwowych i rzekomego "szpiegostwa".

Tutaj rodzi się pytanie, jak społeczeństwo powinno ocenić Edwarda Snowdena za ujawnienie informacji o inwigilacji? Czy działanie sygnalistów (tak nazywa się osoby ujawniające tajemnice państwowe dla dobra ogółu) są potrzebne?
Myślę, że tak. Dzięki nim ludzie są lepiej zorientowani i bardziej świadomi tego co dzieje się wokół nich i czują się pewniej jako członkowie społeczeństwa, w którym przecież odgrywają mniej czy bardziej znaczące role społeczne. Zastanówmy się ile działań i decyzji Nas dotyczących jest podejmowanych przez Nasz rząd za Naszymi plecami. Jeśli już nawet o czymś wiemy to dowiadujemy się o tym dopiero po fakcie, bez żadnego prawa głosu czy chociażby minimalnego wpływu na podjętą decyzje. "Nic o Nas bez Nas" nie może być jedynie pustym sloganem. Wszyscy musimy dążyć do w pełni świadomego społeczeństwa,  takiego do jakiego dążą sygnaliści tacy jak Snowden.

Pozostaje również kwestia przywiązania do prywatności. Wg prezeski fundacji Panoptykon Pani Katarzyny Szymielewicz badania wśród opinii publicznej sugerują, że ludzie, którzy już niedługo będą mieli przeważający wpływ na sprawy publiczne w Polsce, przywiązują większą wagę do sfery praw i wolności obywatelskich niż ich rodzice. Czy to oznacza, że przywiązanie do prywatności maleje z wiekiem? Mam nadzieję że nie, gdyż mam przeczucie iż gdy będą miał 50 lat, to programy inwigilacyjne, będą jeszcze bardziej rozwinięte niż obecnie. No chyba, że pojawi się więcej sygnalistów pokroju Edwarda Snowdena, którzy będą stać na straży praw i wolności obywatelskich.

A Wy co myślicie o poczynaniach byłego agenta CIA? Czy powinien on znaleźć azyl w Naszym kraju?

sobota, 27 lipca 2013

Samorealizacja priorytetem

W życiu każdego człowieka przychodzi czas, gdy uświadamia sobie, że chciałby potrafić jeszcze więcej niż dotychczas, posiadać zdolność osiągania tego o czym tylko marzy i tego co uzna za ważne. Każdy z Nas odczuwa potrzebę potwierdzenia własnej wartości, rozwijania siebie i swoich talentów, w skrócie odczuwa  nieodpartą chęć samorealizacji!

Samodoskonalenie uznajemy za priorytet w różnych momentach czy etapach w Naszym życiu. Jedni odczuwają ją już na początku swojego żywota, z uporem maniaka ucząc się nowych zdolności i stale poszerzając krąg swych zainteresowań. Inni z początku leniwie idą przez życie nabywając jedynie te umiejętności, które są im niezbędne do dalszej egzystencji, by potem w momencie osiągnięcia dojrzałości duchowej i mentalnej poczuć głód rozwoju i doskonalenia się (tak też było w moim przypadku).

Jednakże niezależnie od tego, kiedy uświadomimy sobie, że samorealizacja jest dla Nas priorytetem musimy pamiętać o dwóch rzeczach. Pierwsza z nich to wytrwałość w dążeniu do celu bez której Nasz rozwój będzie jedynie tymczasową zachcianką . Po drugie musimy pamiętać by przy realizacji własnych celów i dążeń nie krzywdzić innych jednostek i postępować zgodnie z zasadami życia społecznego, istotne jest tu stwierdzenie, że wolność jednej jednostki kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej.
Co zaś tyczy się samych celów i dążeń samorealizacji to bez wątpienia każdy z Nas wyznacza je sobie indywidualnie, bo tylko My sami wiemy czego naprawdę pragniemy i co chcemy osiągnąć, każdy z Nas ma swój szczyt, który chce zdobyć czy też poprzeczkę którą chce przeskoczyć za wszelką cenę.

Niestety czasem samorealizacja jest trudniejsza niż zakładaliśmy i wkradają się w nią chwile zwątpienia i niepewności, przez co zaczynamy zastanawiać się nad tym czy droga doskonalenia, którą obraliśmy jest w 100% właściwa. Dlatego ważna jest wspomniana już przeze mnie wytrwałość i samozaparcie, które utwierdzi Nas w przekonaniu, że postępujemy słusznie, a każda porażka prowadzi ostatecznie do zwycięstwa.

Podsumowując możemy stwierdzić, że potrzebę samorealizacji każdy z Nas odczuwa indywidualnie, tak samo jak i jej cel przy którego realizacji musimy być wytrwali i zdeterminowani, jednocześnie pamiętając o dobru innych osób. Przydatne może się jeszcze okazać pamiętanie o jednym. O czym?
O tym, że żaden lekarz nie wypisze Nam recepty na sukces!

czwartek, 4 lipca 2013

Nasza prawda, ich kłamstwa.

Dzisiejszy wpis miał dotyczyć serialu pt. " Nasze matki, Nasi ojcowie" emitowanego w polskiej telewizji publicznej TVP1, jednak zamiast się rozpisywać się nad tą żałosną próbą wyjścia z długów przy wykorzystywaniu niemieckiego kapitału, postanowiłem jedynie udostępnić materiał nagrany przez Pana Mariusza Max Kolonko w telewizji internetowej MaxTV. 
Uważam, że najlepiej opisuje on tę patologiczną sytuację, która nigdy nie powinna mieć miejsca w polskiej telewizji publicznej, czerpiącej część funduszy z abonamentu, czyli z pieniędzy wszystkich Polaków.
Tak jak to zostało powiedziane w materiale znajdującym się poniżej:  
"Tą są ICH matki i ICH ojcowie, to jest serial skierowany do niemieckiej, a nie polskiej publiczności".
Każdy z Nas powinien zastanowić się, gdzie w tym wszystkim jakąkolwiek wartość ma prawda historyczna i misja telewizji publicznej. Ja w tym całym przedsięwzięciu widzę jedynie proces wypłukiwania dyskursywnego myślenia i bezrefleksyjne podejście do problemu przez władzę TVP.

piątek, 7 czerwca 2013

Fala Islamu zalewa Europę?

Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest prosta i oczywista. Prawda jest taka, że największa i najbrutalniejsza religia świata, jaką jest Islam, stopniowo przejmuje Nasz kontynent, czemu My bezsilnie się przyglądamy.
Muzułmańscy ekstremiści zamieszkujący Europę coraz silniej walczą o swoje "prawa", które rzekomo daje im ich święta księga, czyli Koran. Nie potrafią zrozumieć tego, że nie są już w jednym z patologicznych krajów islamskich i że, podlegają prawu państwa w którym obecnie przebywają.

Mało tego! Starają się narzucić Nam (wg Koranu "niewiernym) swoją chorą religie, w której pedofilia i torturowanie kobiet są zjawiskami w pełni dozwolonymi i objętymi prawną ochroną.
Według tych pojebów (najmocniej przepraszam za tę inwektywę, ale moim zdaniem inaczej trudno ich nazwać), każdy kto nie jest muzułmaninem zasługuje na śmierć, po której jako niewierny trafi do piekła, gdzie będzie płonął w ogniu. W skrócie jeśli jakiś islamski czubek uzna, że nie wierzysz w wielkiego allaha to ma prawo odciąć Ci głowę maczetą i pograć nią sobie w piłkę z resztą swoich pobratymców. Brzmi znajomo? Do tego jeśli będzie miał farta, to po zabójstwie załapie się na wywiad do kamery i zyska sławę w telewizjach informacyjnych na całym świecie, które na dodatek będą starały się umniejszyć jego winę. (Co tam, że w biały dzień obcięło się komuś głowę na ulicy, przynajmniej wcześniej naostrzyło się nóż, by ofiara tak bardzo nie cierpiała). Możemy nawet stwierdzić, że jeśli ktoś "przez przypadek" został mordercą to najlepiej niech przerzuci się na Islam, wtedy przynajmniej będzie miał jakieś uzasadnienie i linię obrony w razie ewentualnego ujęcia.

Niestety islamizacja Europy w wielu krajach osiągnęła już wymiar znacznie większy niż można było się tego spodziewać. Obowiązek nauki religii Islamu i zakaz używania chrześcijańskich nazw świąt kościelnych to tylko niektóre przykłady wpływu islamu na Kulturę Zachodnią. Strach pomyśleć co stanie jeśli pozwolimy tym fanatykom na więcej. Dlatego ogarnijmy się i powiedzmy stanowcze NIE islamizacji Europy. Osobiście jestem za masowymi deportacjami tych "kulturowo-religijnych intruzów", tam skąd przybyli wraz z swoją chorą,pełną nienawiści i przemocy wiarą.

Po raz pierwszy chyba szczerze doceniam to, że Polska jest tak silnie konserwatywnym krajem, o tak mocno zakorzenionej tradycji narodowej. To daje mi pewność, że Islam nie wejdzie do Nas tak łatwo jak do Francji czy Norwegii. Uważam, że każdy fanatyzm w skrajnej postaci należy tępić wszelkimi możliwymi środkami, a tolerancja dla odmienności też ma swoje granice i kiedyś się kończy!

Poniżej umieszczam kilka filmów odnoszących się do Muzułmanów w Europie.
Muzułmanie w Anglii:Szok dla pewnej młodej Angielki

poniedziałek, 13 maja 2013

Nurt mainstream'u

Współcześnie określenie mainstreamu jest bardziej często spotykane i używane w wszelakich środowiskach. Czym w ogóle jest owy mainstream? Jest to coś powszechnego, często spotykanego, typowego i ogólnie akceptowanego w społeczeństwie. Jest to główny nurt myślowy, z którym każdy z Nas ma styczność czy tego chce czy nie. Mainstreamowe może być właściwie wszystko, od proszku do prania po kinowy przebój. Prąd ten rozwijał się wraz z szeroką rozumianą popkulturą, stał się jest nierozłącznym elementem, przez co towarzyszy Nam po dziś dzień.

Jednakże czy przypadkiem poprzez swój indywidualizm i masowość mainstream nie stał się pojęciem nadużywanym, a co za tym idzie nie utracił on sensu i znaczenia, stając się tylko pustym sloganem? Zresztą przecież nie wszystko co jest społecznie akceptowane i aprobowane musi być dobre, prawda? Co jeśli większość społeczeństwa myśli nieracjonalnie i nie w pełni świadomie, a to mniejszość ma racje? Myślę, że tego rodzaju pytania zadaje sobie każdego dnia każdy, kto nie ma zamiaru iść za głosem tłumu zgadzając się na wszystko, o czym zostanie poinformowany. Na pewno każdy z Nas ma swój własny system wartości, osobiste cele i aspiracje, które stara się indywidualnie realizować każdego dnia. Nie można całe życie być konformistą przytakującym na wszystko. Nie mam w tym momencie na myśli totalnej społecznej izolacji i odseparowania się od reszty społeczeństwa. Chodzi mi o to, że czasem trzeba mieć własne zdanie i potrafić stanowczo sprzeciwić się błędnej ideologii tłumu. W skrócie trzeba umieć przyjąć postawę nonkonformistyczną.

Oczywiście przyjęcie takiej postawy może równać się z społeczną stygmatyzacją, czyli z doczepieniem metki społecznego outsidera. Jednak nie należy się tym przejmować, a dalej trwać przy swoich przekonaniach i dążyć do tego by zostały one uznane przez resztę osób, które tkwią w próżni błędnych poglądów.
Problem w tym, że nie dla wszystkich jest to takie łatwe i zrozumiałe, przez co dość łatwo popadają oni w skrajności. Typowym tego przykładem są osoby określające się mianem "hipsterów" chociaż ja nazwałbym ich raczej "mylnymi nonkonformistami z przerośniętym ego". Uważam, że pokazywanie swojej odmienności wyłącznie przez ubiór, a nie przez przekonania i poglądu poparte argumentami to marna forma manifestacji. Z resztą jeśli bycie hipsterem będzie dalej w takim stopniu zyskiwać na popularności to już niedługo wejdzie to do mainstreamu, co będzie jednym wielkim paradoksem i absurdem lub nawet swoistą autodestrukcją dla tej subkultury.

Zatem czy są w Polsce prawdziwi nonkonformiści z krwi i kości? Myślę, że tak, jednakże nie słyszymy o nich ponieważ nie są oni promowani przez media (które w większości również są mainstreamowe) w takim stopniu jak np. "Krul" Pikej, Kula dający fula, czy lider pewnego ugrupowania politycznego niezaciągający się blantami i biegający z pistoletem oraz wibratorem.
Na szczęścia są również w Naszym kraju media alternatywne, które zyskują na popularności i coraz śmielej sobie poczynają na medialnej arenie.

Na zakończenie pragnę wystąpić z apelem do wszystkich życiowych konformistów. Pamiętajcie, idąc po cudzych śladach najdalej dojdziecie tam, gdzie wasi poprzednicy. Natomiast idąc własną ścieżką dojdziecie gdzie tylko chcecie, a przy odrobinie ambicji i samozaparcia dojdziecie najdalej ze wszystkich.  


poniedziałek, 6 maja 2013

Nadchodzi Licealna Buka czyli idzie matura!

Już jutro na maturzystów z całej Polski czeka ukochana i jakże upragniona matura, zwaną również "egzaminem dojrzałości". Czemu dojrzałości? Może dlatego, że po jej zdaniu każdy z Nas ma cierpliwie i dojrzale trwać w poszukiwaniu pracy czy też zdobywaniu wyższego wykształcenia, które niczego pewnego Nam nie gwarantuje?

Jeśli komuś wydaje się, że z samym świadectwem maturalnym znajdzie przyzwoitą i dobrze płatną pracę to jest on w sporym błędzie. Według obecnych wymogów rynku pracy każdy przyszły potencjalny pracownik posiada świadectwo maturalne i zna przynajmniej jeden język obcy na poziomie komunikatywnym. Także z zdaną maturą jesteśmy tylko jednym z wielu, płotką w oceanie pełnym rekinów.
 Zdana matura jest elementarną podstawą traktowaną na równi z umiejętnością czytania czy pisania, w skrócie nie jest ona niczym nadzwyczajnym. Natomiast bez niej jesteśmy niejako niższą formą życia, która o pracy może co najwyżej pomarzyć (no chyba, że posiada się wykształcenie zawodowe).
Wszelkie obietnice i zapewnienia licealnych belfrów skierowane do uczniów o tym ile to furtek i drzwi w dorosłym życiu otworzy im maturą są jedną wielką bzdurą i bezczelnym wprowadzaniem w błąd. Matura daje tylko możliwość pójścia na studia i nic więcej! 

Ja po odebraniu wyników nie poczułem się bardziej dojrzały i dowartościowany. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że teraz świat stoi przede mną otworem i nic ani nikt mnie już nie powstrzyma. Wręcz przeciwnie, właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że dopiero teraz czeka mnie ciężki i długi marsz po kruchych stopniach życiowych schodów.
Wtedy również uświadomiłem sobie, że groźnie brzmiącą gadanina nauczycieli w której to egzamin maturalnym był przedstawiany jako mur, który przeskoczą tylko Ci najzdolniejsi i najpilniejsi była jedynie hiperbolą mającą zapewne na celu zmobilizowanie Nas wszystkich do nauki.
Maturę można porównać do balonu pompowanego przez nauczycieli przez całe 3 lata liceum w oczekiwaniu na wielki wybuch, który w rzeczywistości nigdy nie następuje. Tak to przez 3 lata grono pedagogiczne z czystą premedytacją straszy humanistów przeklętą matematyką, która nie potrafi poradzić sobie z własnymi problemami, a ścisłowcom zawraca głowę utworami autorstwa naćpanych poetów.

Tak to właśnie wygląda moi Drodzy Maturzyści. Myślę, że po przeczytaniu tego artykułu możecie bez żadnej spiny podejść do jutrzejszej matury z języka polskiego i jak to się mówi "rozwalić system". Powodzenia!

czwartek, 21 marca 2013

Jarek znów szaleje!

Dzisiaj będzie o ekscesach Jarosława K. które miały miejsce ostatnimi czasy. Raczej nie trudno domyślić się co mam myśli. Oczywiście mowa będzie o Jarku robiącym za uchwyt pod tableta oraz o jego pozwie skierowanym do KRRiT przeciwko kabaretowi Limo, a konkretnie Abelardowi Gizie za monolog, w którym rzekomo obrażał papieża i fanatyków religijnych.

Ja osobiście w owym skeczu nie dostrzegłem nic zdrożnego czy kontrowersyjnego. Może dlatego, że jestem osobą, która ma spory dystans do świata i otaczających mnie ludzi, a na dodatek jestem ateistą. Także według mnie skecz był wyśmienity i tyle. Jednak najwidoczniej osamotniony brat bliźniak był innego zdania i postanowił pozwać całe TVP za obrazę uczyć religijnych osób "wierzących" i inne tym podobne bzdury.
Nie mam pojęcia co jest obraźliwego w przedstawianiu papieża jako zwykłego człowieka, który jest taki sam jak każdy z Nas. Przecież to, że sprawuje on funkcję głowy Kościoła katolickiego nie czyni go nadczłowiekiem czy jakimś pieprzonym zbawicielem. On też odczuwa takie same potrzeby jak My, oraz miewa podobne problemy. To właśnie chciał Nam przekazać w swoim monologu Abelard Giza. 
Niestety jeśli ktoś jest nadmiernie konserwatywnym karłem pozbawionym dystansu do świata, a jego życie towarzyskie ogranicza się do rozmów z bandą osłów i chwil spędzonych ze swym ulubionym kotem to nie ma co się dziwić to owego przekazu nie zrozumie i pobiegnie z płaczem pożalić się do kogoś kto go zrozumie i podzieli jego zdanie.

Ewentualnie komuś takiemu może się zdrowo popierdolić w główce, przez co wejdzie On na mównicę sejmową z tabletem udając uchwyt robiąc tym samym z siebie idiotę na forum całego Parlamentu oraz całego społeczeństwa. Takie rzeczy tylko w Polsce i tylko na Wiejskiej! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że takie osoby mogą rządzić Naszym krajem, z którego po tej całej szopce śmieje się cała Europa i mogę Was zapewnić, że powodów do śmiechu (lub bardziej do płaczu) politycy dostarczą Nam jeszcze niemało.

piątek, 1 marca 2013

Amba fatima i Benia nie ma.

Źródło: se.pl
No i stało się. Z dniem 28 lutego z stanowiska papieża abdykował Benedykt XVI, który był 265 papieżem w dziejach Kościoła. Była to pierwsza abdykacja od 700 lat, co pokazuje, że długo żaden inny papież nie miał na tyle odwagi i samozaparcia by podjąć taką decyzje lub może po prostu nie odczuwał takiej potrzeby.
Najwidoczniej Benio był innego zdania i postanowił odejść. Ja osobiście nigdy nie zrezygnował bym z takiej ciepłej posadki w Watykanie. Nie ma co ukrywać, że bycie głową Kościoła to bardzo komfortowa sytuacja. 
Z resztą nie chciałbym komplikować ludziom życia. W końcu teraz biedni i jakże zapracowani kardynałowie muszą się zebrać na konklawe i wybrać nowego papieża, co na pewno nie jest łatwym orzechem do zgryzienia.
Wśród wielu kandydatów na następce Benedykta XVI najczęściej wymienia się włoskiego duchownego Angelo Scole. Jest to postać ciekawa chociażby pod tym kątem, że pomimo tego że jest on kardynałem Kościoła rzymskokatolickiego to w kulturze Kościoła rozpoznawany jest jako wybitny znawca Islamu.
Fakt ten ukazuje, że jest on otwarty i tolerancyjny wobec innych religii. Mówi się o jego anty radykalnym nastawieniu i chęci rozluźnienia struktury Kościoła, który zaczyna być postrzegany przez ludzi bardziej jako instytucja gromadząca pieniądze niż jako wspólnota wiernych. Moim zdaniem podejście włoskiego duchownego jest bardzo trafne i może przynieść Kościołowi wiele pozytywów. Nie trudno zauważyć chociażby to, że coraz więcej młodych ludzi opuszcza wspólnotę Kościoła, a ich ostatnim sakramentem jest bierzmowanie, które jest im potrzebne w dorosłym życiu jedynie jako papier do ślubu. Może kardynał Scola wpłynie na nastawienie młodych dusz i sprawi, że Kościół stanie się bardziej przystępny i podatny na zmiany (jeśli oczywiście to On zostanie wybrany na  papieża).
Warto również nadmienić, że za typowo radykalną wspólnotę w Polsce uznaje się Radio Tadeusza Rydzyka. Zatem czy moglibyśmy spodziewać się konfliktu między Ojcem Tadeuszem, a Szanownym Angelo Scolą?
Pożyjemy i zobaczymy jaka będzie decyzja konklawe oraz kto zasiądzie na papieskim tronie.
Źródło:abruzzo24ore.tv



środa, 27 lutego 2013

Katarzyna Waśniewska czyli najjaśniejsza polska gwiazda ostatniej dekady

Długo wzbraniałem się od poruszenia tego tematu. Naprawdę nie chciałem o tym pisać bo uważałem go za wątek poniżej poziomu, który ma reprezentować mój blog. Jednak zmieniłem zdanie wraz z  nastaniem dnia rozpoczęcia procesu przeciwko słynnej Katarzynie Waśniewskiej, która to graniem matki cierpiącej po stracie dziecko zrobiła w pręta całą opinie publiczną i Nas wszystkich bez wyjątku.
pudelek.pl
Źródło:Pudelek.pl
Mało tego! Bowiem nawet gdy już jej cały szyderczy plan i popełniony uczynek wyszły na jaw, ona wykorzystała to by zyskać fame, którego nie powstydziłyby się największe gwiazdy polskiego showbiznesu. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek jako Ślązak będę musiał publicznie przyznać, że w Sosnowcu mieszkają jednak ludzie, którzy mają smykałkę do "interesów". Chapeau bas! Czapki głów przed geniuszem Szanownej Pani Waśniewskiej. Z resztą nie musimy jej specjalnie schlebiać. Przecież wystarczy tylko na Nią spojrzeć. Już na pierwszy rzut oka widać jak wręcz promienieje radością po zabiciu córki jeżdżąc sobie na konikach i pozując do foteczek. Nawet na sali rozpraw uśmiech nie schodził z jej ust. To się dopiero nazywa pozytywne nastawienie do życia, nic tylko brać przykład. Co tam, że zabiło się własną córkę, oszukało ukochanego męża, okłamało całą Polskę, która nienawidzi teraz Twojej osoby, skoro w zamian można było pozować do sesji zdjęciowych w stroju bikini, poujeżdżać koniki i pomieszkać w luksusowym apartamencie wynajętym przez znanego "detektywa".  W skrócie żyć nie umierać.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że te wszystkie luksusy zafundowały Pani Kasi jakże rzetelne i profesjonalne polskie media. To one nakręcały tą całą spirale kłamstwa robiąc tym samym z kobiety, która popełniła morderstwo wielką celebrytkę. To wręcz nieprawdopodobne. Czy tak właśnie ma wyglądać świat mediów w Naszym kraju? Jeśli tak to ja rzucam studia i wyjeżdżam za granicę zbierać truskawki.
Powiem Wam, że już totalnie zgłupiałem, gdy w dzień rozpoczęcia procesu włączyłem telewizor i zobaczyłem transmisje live z drogi Waśniewskiej do aresztu. Jak pomyśle, że prestiżowej stacji telewizyjnej chciało się wysyłać załogę dziennikarską w nietanim helikopterze by filmowała jak to "Stabat mater dolorosa" zostaje przewożona opancerzonym radiowozem na rozprawę to mózg mi się lasuje i nachodzi mnie pytanie: "W jak bardzo popierdolonym kraju ja żyje?" 
Taką to oto refleksją pragnę zakończyć mój wywód. Sam nie wierze, że to napisałem ale najwidoczniej musiałem to w końcu z siebie wyrzucić. Pozdrawiam wszystkich rozumnych, pilnujcie swoich dzieci, nie kupujcie śliskich kocyków (no chyba, że chcecie zrobić karierę). Trzymajcie się ciepło!
Źródło: se.pl

poniedziałek, 25 lutego 2013

Next Level

Wracam do pisania, na które nie miałem ostatnio zbyt wiele czasu. Wróciłem po zdanej sesji, która dała mi się we znaki zabierając mi z każdego dnia kilka godzin na naukę. Jeśli czas to pieniądz to przez ostatnie 2 miesiące byłem bankrutem. Na szczęście na chwile obecną "hajs się zgadza" więc wracam z masą nowych pomysłów i zapasem chęci. Kolejne posty postaram się umieszczać częściej, bez lania wody, a za to z znaczną nutką bezpośredniości i subiektywności. Dziennikarski obiektywizm już mnie znudził.
Zatem przygotujcie się na coś nowego i świeżego jak zapach w nowym aucie. Pora by "Publicystka z dystansem" osiągnęła kolejny poziom, który zaszokuje i zaciekawi wszystkich!