Obserwatorzy

wtorek, 26 listopada 2013

Dziennikarz, a Bloger

Można by pomyśleć, że w dobie internetu w której to media określane są jako czwarta władza, a dziennikarstwo obywatelskie odgrywa coraz większą rolę, dziennikarzem może zostać praktycznie każdy, kto piszę i publikuje teksty. Czy aby na pewno? Może zastanówmy się najpierw czym w ogóle jest dziennikarstwo.

Wg prof. Izabeli Dobosz dziennikarstwo to dziedzina działalność intelektualnej w prasie radiu, telewizji i innych środkach komunikowania masowego, której celem jest przygotowywanie i upowszechnianie aktualnych materiałów informacyjnych i publicystycznych.
Kluczowymi słowami użytymi w tej definicji są „inne środki komunikowania masowego”. Dlaczego? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Internet jest najlepszym sposobem komunikowania masowego, gdyż do informacji w nim zamieszczanych mają dostęp miliony ludzi jednocześnie i to na dodatek praktycznie bezpłatnie.
Zaleta ta sprawia, że coraz więcej osób, zakłada i prowadzi swoje własne blogi na których to (podobnie jak dziennikarze) publikuje materiały publicystyczne i informacyjne, prezentuje swoje opinię i/lub stara się wpłynąć na światopogląd odbiorców.
Zarówno bloger jak i dziennikarz informują o tym co dzieje się na świecie, nie będąc jednocześnie odpowiedzialni za jego naprawę. Obojgu zależy na wywołaniu dyskusji na dany temat oraz uzyskaniu społecznego odzewu. Nie piszą jedynie w swoim imieniu, a w imieniu części lub większości społeczeństwa. Natomiast to jak bardzo rzetelnie i obiektywnie to robią, świadczy o tym jak dobrymi są twórcami.

A propos obiektywizmu dziennikarskiego. Uważam, że jest on typem idealnym do którego to dziennikarz powinien dążyć pomimo tego, że nigdy w pełni go nie osiągnie. Jest tak ponieważ każdy tekst jest od początku naznaczony nutką subiektywizmu, o czym świadczy chociażby sposób doboru informacji z których się on składa oraz ich wartościowanie. Zarówno osoba prowadząca bloga jak i dziennikarz pracujący w redakcji, nie są w stanie tego uniknąć.

Powracając do głównego wątku chciałbym postawić pytanie. Czy bloger jest dziennikarzem?
Z prawnego punktu widzenia-nie. Gdyż zgodnie z art. 7 ust. 2 pkt. 5 prawa prasowego dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych...(teraz najważniejsza część)...pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji.
Zatem jeśli bloger nie jest zatrudniony w żadnej redakcji, prawnie nie jest dziennikarzem. Czy stawia go to niżej w hierarchii od jego redakcyjnego odpowiednika? Myślę, że jeśli pełni on swoją rolę równie rzetelnie, świadomie i odpowiedzialnie, a służba społeczeństwu jest dla niego najważniejsza, to nie znajduje się on na gorszej pozycji.

W końcu w tym całym dziennikarstwie, nie powinno chodzić o pieniądze i sławę, a o rzetelne przekazywanie informacji dla jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej.
Zatem mniej istotne powinno być to, czy ktoś zajmuje się taką dzielnością sam od siebie, czy też z upoważnienia redakcji.

wtorek, 19 listopada 2013

Niższe szkolnictwo wyższe

Jak już ostatnio wspomniałem, obecnie studiuję na Uniwersytecie Śląskim. Zamieniłem prywatną uczelnią na państwową. Zmiana ta skłoniła mnie do próby porównania tych uczelni między sobą. Najbardziej chciałbym się skupić na dwóch elementach. Mianowicie na systemie organizacyjnym uczelni oraz jej podejściu do studenta.

Na początek chcę jednak pod jednym względem zrównać ze sobą moją byłą i obecną uczelnie. Mam na myśli stereotypowy sposób postrzegania "prywaciaków" jako miejsc, gdzie "kupuję się wykształcenie". Tak to niestety nie działa. Owszem, można zapłacić za kolejny termin egzaminu, ale jeśli jest się kompletnym debilem, mającym wyjebane na wszystko, to nawet hajs nie pomoże. Poza tym za uczęszczanie na studia w trybie zaocznym płaci się zarówno na prywatnej jak i państwowej uczelni, więc nie ma raczej nad czym polemizować.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że czesne, jakie przelewamy na konto uczelni, czyni z nas nie tylko studentów, ale również konsumentów (klientów) tejże uczelni. W myśl zasady "płacę, wymagam" mam prawo domagać od zatrudnionych tam osób uzyskania informacji, które mnie interesują (oczywiście w granicach kompetencji osoby, do której kieruję swą prośbę). W tym miejscu pojawia się problem, bo o ile Panie z dziekanatu z WST jeszcze w jakimś stopniu rozumiały tę zasadę i były skłonne do pomocy, o tyle Panie zatrudnione na państwowych posadach w Uniwersytecie Śląskim już nie. Gdy chciałem uzyskać od nich jakiekolwiek informacje, zostawałem odsyłany do studentów wyższego roku, od których miałem to zasięgnąć "wiedzy". Jestem więc ciekaw, za co im tam płacą, bo chyba nie za parzenie kawy i granie w pasjansa...

Powyższym akapitem naruszyłem po części kwestie systemu organizacyjnego i podejścia do studentów. Myślę, że pierwszą z nich najlepiej zobrazuje przykład, a będzie nim wyrabianie legitymacji studenckiej. Gdy ubiegałem się o taką studiując prywatnie to sprawa wyglądała następująco. Mailowo wysyłałem zdjęcie i czekałem na potwierdzenie, cała procedura. Fakt, że potem wynikły pewne problemy z wysłaną przeze mnie fotografią, ale zostałem o tym poinformowany i czekałem jedynie kilka dni dłużej na odbiór.
A jak ten sam proces wyglądał na renomowanej państwowej uczelni? Pierw przelew w wysokości 21zł (za legitymacje + indeks), potem wgranie zdjęcia do systemu USOS i oczekiwanie na akceptacje fotografii. Zdjęcie odrzucono mi 3 razy. Za każdym zaraz z powodów, nie wskazanych w wymaganiach dotyczących wgrywania zdjęć. Dopiero za czwartym razem wszystko się zgadzało. Obecnie mijają już 3 tygodnie od dnia w którym dokonałem wpłaty za legitymacje, którą otrzymam dopiero za półtora, do dwóch tygodni...
Tyle w kwestii organizacyjnej, bo nie chce się już dalej denerwować.

Przejdźmy zatem do kwestii drugiej, czyli stosunku uczelni do studentów. Niestety w tym przypadku obie uczelnie nie wypadają najlepiej. Jedna o zamknięciu kierunku poinformowała swoich studentów tydzień po rozpoczęciu roku akademickiego, natomiast druga dba tylko o swoich "pierworodnych", mając w głębokim poważaniu tych, którzy się na nią przenieśli.

Pragnę jeszcze nadmienić, że sensem tego wpisu nie jest narzekanie biednego studenta, a ukazanie oraz naświetlenie realiów panujących na polskich uczelniach, niezależnie od tego czy są one prywatne czy państwowe. Wiem, że wymienione przeze mnie przykłady można uznać, za "uroki studenckiej egzystencji" i swoistą szkołę życia, ale czy naprawdę nie byłoby możliwości by zorganizować to wszystko prościej i bardziej humanitarnie? Na uczelni nie chcę czuć się jak w przymusowym areszcie, za który na dodatek mam płacić.

środa, 6 listopada 2013

Deficytowe dziennikarstwo

Trochę czasu minęło od mojej ostatniej publikacji. Winne są temu pewne zawirowania w moim życiu, które wystąpiły w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy. Są nimi zamknięcie kierunku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej w Wyższej Szkole Technicznej, którego na nieszczęście byłem studentem oraz kłopoty organizacyjne magazynu studenckiego, w którym publikuje/publikowałem.

Te 2 wydarzenia wywołały u mnie kryzys światopoglądowy. Skłoniły mnie również do poważnych rozważań nad tym czy te całe dziennikarstwo jest warte zachodu. Nagle przestałem być studentem kierunku, który był dla mnie priorytetem. Kierunku, który sprawiał, że chciało mi się pisać.
Bezczynność jaka mnie ogarnęła, nakłaniała mnie do tego bym rzucił to wszystko w odstawkę i zajął się czymś innym. Tylko czym?

Pierwsze co przyszło mi do głowy to znalezienie "normalnej" pracy i niekontynuowanie studiów. Było to jednak postanowienie podejmowane w gniewie i wewnętrznym zagubieniu, bez rozważenia wszystkich za i przeciw. Jakby nie patrzeć za ten rok studiów zapłaciłem 4 tysiące złotych. Taka suma miałaby trafić w próżnie? Odrzucając już nawet kwestie finansowe, to przecież rok na tej uczelni kosztował mnie trochę  wysiłku oraz starań pogodzenia studiów z pracą i czasem dla dziewczyny.

Dlatego postanowiłem się nie poddawać. Przeniosłem się na Uniwersytet Śląski, a słowa dziekana mojego wydziału, o tym, że dziennikarstwo od zawsze było deficytowe i nieopłacalne puściłem w niepamięć. Nie dam sobie również wmówić, że na tą całą sytuacje decydujący wpływ ma panujący obecnie niż demograficzny. Zdaje sobie jednak sprawę, że wielce oczekiwane "bum" na humanistów może jeszcze długo nie nastąpić. Mimo wszystko chcę brnąć dalej w to, czym zainteresowałem się już w szkole średniej. Tak, wiem, że jestem naiwny, ale nawet jeśli nie zostanę dziennikarzem, to nadal będę robił to, na czym mi zależy.