Obserwatorzy

poniedziałek, 30 września 2013

Religijnej propagandy ciąg dalszy

Całkiem niedawno pisałem o moim spotkaniu z świadkami Jehowymi na ulicy, na której ulokowali oni stoisko z publikacjami o tematyce religijnej. Szczerze mówiąc forma ta wydała mi się mniej nachalna i o wiele bardziej kreatywna niż znane już większości z Nas nachodzenie ludzi po domach i pukanie do drzwi w celu głoszenia prawdziwego słowa bożego. Pomyślałem, że Jehowi poszli z duchem czasu starając się stać bardziej przystępnymi i mniej odstraszającymi dla ludzi.

Niestety mój sposób myślenia okazał się mylnym, o czym przekonałem się kilka dni temu, kiedy to dwie jakże sympatyczne Pani zapukały do mych drzwi, zadając mi standardowe pytanie: "Czy chciałby pan porozmawiać z nami o Bogu?". Jako, że byłem akurat sam w domu i nie miałem zbytnio nic do roboty, a uwielbiam obalać błędne przekonania ludzi, udowadniając im tym samym, że się mylą, z udawanym szerokim uśmiechem zgodziłem się na pogawędkę.
Moja zgoda wywołała u przybyłych Pań radość zmieszaną ze zdziwieniem, co było widać po ich twarzach. Pewnie byłem jedną z nielicznych osób, które w ogóle otworzyły im drzwi, a na dodatek pomimo mojego młodego wieku zgodziłem się z nimi porozmawiać. Myślę, że było to dla nich szczęście porównywalne do wygranej w totka. Pewnie pomyślały sobie: "Tak! Udało się! W końcu jakiś niewierny wysłucha naszej propagandowej paplaniny, przez co pogłębi się nasza wiara! Brawo dla nas!"

Wtedy jeszcze nie wiedziały z kim mają do czynienia, zapewne nawet przez myśl im nie przeszło, że będę starał się podważać każdy ich argument, a nie być jedynie biernym słuchaczem. Już na początku udało mi się zdobyć przewagę ponieważ jedna z Pań sięgnęła po publikacje, z którą wcześniej się już zapoznałem. Była to ta sama książka, którą wziąłem z ulicznego stoiska. Jako, że chciałem grać fair od razu uświadomiłem ją, że zaznajomiłem się już z tą lekturą, a swoje opinie na jej temat zamieściłem na blogu i jeśli Szanowna Pani zechce to mogę podać jej adres internetowy do artykułu. Wtedy moja rozmówczyni zdębiała, a w jej czynności wkradł się chaos. Zaczęła czegoś szukać w torbie, a swojej koleżance poleciła znaleźć jakiś wers w skarbczyku na poparcie tego o czym mówiła.  Jej zaskoczenie i zdziwienie było jeszcze większe, gdy powiedziałem jej, że jako osoba niewierząca nie uznaje przypisów z biblii za rzetelne i wiarygodne, gdyż zostały one napisane ponad 3 tysiące lat temu przez osoby niewykształcone, które nie posiadały żadnego naukowego autorytetu lub mogły w ogóle nie istnieć. Starałem się uświadomić mojej rozmówczyni, że traktuję biblię jako zwykłą książkę, ale tym samym mam do niej szacunek jako do publikacji samej w sobie. Wówczas rozmówczyni zadała mi pytanie, którym chciała wybawić się z opresji, spytała czy czytałem Biblie. Gdy odpowiedziałem, że tak, czytałem Stary Testament i na potwierdzenie podałem jej parę przykładów z niego wydało mi się, że poczuła się bezsilna. Mogła świadczyć o tym chociażby nagła zmiana tematu na bardziej neutralny, czyli na pytanie czym się zajmuje, gdzie się uczę itd. Po kulturalnej wymianie tych informacji Panie postanowiły się pożegnać, a ja poczułem się zwycięzcą.

Byłem przekonany, że po tej nieudolnej próbie przekonania mnie do swoich poglądów i wiary Szanowne Panie już nie wrócą. Byłem pewny, że swoim antyreligijnym zachowaniem zniweczyłem ich misterny plan i że już nigdy więcej nie zadzwonią do mych drzwi.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka dni później do mojego pokoju wchodzi mama i mówi, że ktoś do mnie przyszedł. Jako, że nie spodziewałem się tego dnia o tej godzinie gości, nie miałem pojęcia kto to może być. Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać, gdy przed drzwiami prowadzącymi do mojego korytarza zobaczyłem dwie znajome mi już Panie, które nie dość, że zapamiętały bądź zapisały sobie mój adres zamieszkania to na dodatek znały moje imię. Mimo niemałego zaskoczenia postanowiłem podjąć wyzwanie po praz drugi. Zaraz po otwarciu drzwi zostałem uraczony szerokimi uśmiechami przybyłych dam oraz dwoma egzemplarzami nowych publikacji o następujących tytułach "Czy życie zostało stworzone?" i "Księga dla wszystkich ludzi". W pierwszej z nich po ogólnikowych informacjach na temat świata, które były na poziomie szkoły podstawowej, znalazł się rozdział dotyczący Teorii Ewolucji Darwina, a dokładniej rzecz ujmując będący jej zaprzeczeniem. Stwierdzono w nim, że owa teoria opiera się na błędnych założeniach,
o których nie chce się tutaj rozpisywać.
W skrócie chodziło o to, że zdaniem Jehowych z mutacji i rozwoju danego gatunku nie może powstać całkiem nowy gatunek, a zapisy kopalne wskazują na to, że podstawowe rodzaje roślin i zwierząt pojawiły się nagle i nie przeobraziły się w inne czyt. "ktoś" musiał je stworzyć. Szkoda tylko, że badania dotyczące mutacji i doboru naturalnego gatunków, na które powołują się autorzy tej książki trwały mniej więcej 100 lat, a makroewolucja trwa przecież od milionów tysięcy tychże lat.
Autorzy tej książki uważają również, że jeśli jesteś zwolennikiem ewolucjonizmu, a nie wierzysz w Boga to Twoja przyszłość zależy wyłącznie od polityków, naukowców i przywódców religijnych. Ja uważam, że moja przyszłość zależy tylko i wyłącznie ode mnie, a nie od jakiś naukowców, których badania nie dotyczą mnie w większym stopniu, a już tym bardziej na pewno nie zależy ona od zaślepionych fanatycznymi poglądami przywódców religijnych, z których wiarą osobiście nie mam nic wspólnego gdyż jestem racjonalistą.

Jeśli chodzi o drugą publikację to przedstawiała ona Biblię jako księgę, którą trzeba przeczytać oraz księgę przedstawianą w złym świetle. Jehowi twierdzą, że biblia z niezwykłą siłą oddziałuje na życie ludzi ze wszystkich warstw społecznych oraz pobudza ich do wyjątkowej lojalności i teraz uwaga! Warto zaryzykować dla niej życie! Dokładnie, nie przewidzieliście się. Tak jest napisane w tej książce. Powiało fanatyzmem? No może trochę, ale to przecież "Święta" księga pisana pod natchnieniem samego Boga...
 A propos tego natchnienia. To, że biblia jest napisana przez ludzi natchnionych przez Boga możemy przeczytać tylko i wyłącznie w samej biblii. Przypadek? Nie sądzę...
Co z kolei tyczy się przedstawiania pisma świętego w złym świetle to Jehowi piszą, że ścisłe terminy naukowe, nie są sprzeczne z POTOCZNYM słownictwem Biblii, zatem nie należy rozumieć ich dosłownie. Zaraz, zaraz. Skoro POTWIERDZONYCH terminów naukowych nie mam rozumieć wprost, bo są napisane językiem potocznym, to czemu treści dotyczące Boga miałbym tak odbierać? Może Bóg też jest jakąś literacką metaforą, która nie istnieje w rzeczywistości? Czy ktoś o tym pomyślał? Przepraszam, zapomniałem, że to przecież Bóg natchnął ludzi by napisali Biblię, czego potwierdzenie znajdziemy tylko i wyłącznie w niej samej...logiczne.

Dalej możemy przeczytać o tym, że świat niekoniecznie został stworzony przez Boga w 7 dni, bo hebrajski wyraz tłumaczony na "dzień" może oznaczać po prostu "długi okres". Ja pierdole...tyle lat edukacji religii poszło w pizdu. Im dłużej człowiek czyta te propagandowe publikacje, tym bardziej ma wrażenie, że ktoś chce zrobić mu wodę z mózgu, a każdym kolejnym wyrazem wyruchać w tyłek. Ja zapoznałem się z nimi po uprzednich dwóch spotkaniach z jakże sympatycznymi i zdeterminowani Paniami, które może jeszcze zapukają do mych drzwi, chociaż wolałbym by już tego nie robiły. Amen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz