Obserwatorzy

wtorek, 19 listopada 2013

Niższe szkolnictwo wyższe

Jak już ostatnio wspomniałem, obecnie studiuję na Uniwersytecie Śląskim. Zamieniłem prywatną uczelnią na państwową. Zmiana ta skłoniła mnie do próby porównania tych uczelni między sobą. Najbardziej chciałbym się skupić na dwóch elementach. Mianowicie na systemie organizacyjnym uczelni oraz jej podejściu do studenta.

Na początek chcę jednak pod jednym względem zrównać ze sobą moją byłą i obecną uczelnie. Mam na myśli stereotypowy sposób postrzegania "prywaciaków" jako miejsc, gdzie "kupuję się wykształcenie". Tak to niestety nie działa. Owszem, można zapłacić za kolejny termin egzaminu, ale jeśli jest się kompletnym debilem, mającym wyjebane na wszystko, to nawet hajs nie pomoże. Poza tym za uczęszczanie na studia w trybie zaocznym płaci się zarówno na prywatnej jak i państwowej uczelni, więc nie ma raczej nad czym polemizować.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że czesne, jakie przelewamy na konto uczelni, czyni z nas nie tylko studentów, ale również konsumentów (klientów) tejże uczelni. W myśl zasady "płacę, wymagam" mam prawo domagać od zatrudnionych tam osób uzyskania informacji, które mnie interesują (oczywiście w granicach kompetencji osoby, do której kieruję swą prośbę). W tym miejscu pojawia się problem, bo o ile Panie z dziekanatu z WST jeszcze w jakimś stopniu rozumiały tę zasadę i były skłonne do pomocy, o tyle Panie zatrudnione na państwowych posadach w Uniwersytecie Śląskim już nie. Gdy chciałem uzyskać od nich jakiekolwiek informacje, zostawałem odsyłany do studentów wyższego roku, od których miałem to zasięgnąć "wiedzy". Jestem więc ciekaw, za co im tam płacą, bo chyba nie za parzenie kawy i granie w pasjansa...

Powyższym akapitem naruszyłem po części kwestie systemu organizacyjnego i podejścia do studentów. Myślę, że pierwszą z nich najlepiej zobrazuje przykład, a będzie nim wyrabianie legitymacji studenckiej. Gdy ubiegałem się o taką studiując prywatnie to sprawa wyglądała następująco. Mailowo wysyłałem zdjęcie i czekałem na potwierdzenie, cała procedura. Fakt, że potem wynikły pewne problemy z wysłaną przeze mnie fotografią, ale zostałem o tym poinformowany i czekałem jedynie kilka dni dłużej na odbiór.
A jak ten sam proces wyglądał na renomowanej państwowej uczelni? Pierw przelew w wysokości 21zł (za legitymacje + indeks), potem wgranie zdjęcia do systemu USOS i oczekiwanie na akceptacje fotografii. Zdjęcie odrzucono mi 3 razy. Za każdym zaraz z powodów, nie wskazanych w wymaganiach dotyczących wgrywania zdjęć. Dopiero za czwartym razem wszystko się zgadzało. Obecnie mijają już 3 tygodnie od dnia w którym dokonałem wpłaty za legitymacje, którą otrzymam dopiero za półtora, do dwóch tygodni...
Tyle w kwestii organizacyjnej, bo nie chce się już dalej denerwować.

Przejdźmy zatem do kwestii drugiej, czyli stosunku uczelni do studentów. Niestety w tym przypadku obie uczelnie nie wypadają najlepiej. Jedna o zamknięciu kierunku poinformowała swoich studentów tydzień po rozpoczęciu roku akademickiego, natomiast druga dba tylko o swoich "pierworodnych", mając w głębokim poważaniu tych, którzy się na nią przenieśli.

Pragnę jeszcze nadmienić, że sensem tego wpisu nie jest narzekanie biednego studenta, a ukazanie oraz naświetlenie realiów panujących na polskich uczelniach, niezależnie od tego czy są one prywatne czy państwowe. Wiem, że wymienione przeze mnie przykłady można uznać, za "uroki studenckiej egzystencji" i swoistą szkołę życia, ale czy naprawdę nie byłoby możliwości by zorganizować to wszystko prościej i bardziej humanitarnie? Na uczelni nie chcę czuć się jak w przymusowym areszcie, za który na dodatek mam płacić.

1 komentarz: